Dopóki nie będziemy mieli rozwiązań systemowych oraz odpowiednich kadr, które będą w stanie wyegzekwować pożądane zachowania, będziemy ciągle mówili o tym samym. Rozmowa z Tadeuszem Janem Zającem, byłym Głównym Inspektorem Pracy.
ROZMAWIAŁ: Maciej Mazerant
Z jakiego powodu poprawia się poziom bezpieczeństwa na budowach i… czy faktycznie się poprawia?
Moje zdanie jest zupełnie odmienne i zaraz wyjaśnię, skąd moje pesymistyczne stwierdzenie. W ostatnich miesiącach odwiedziłem Centrum Dialogu Społecznego w imieniu pracodawców. Był tam prezentowany wieloletni plan poprawy warunków pracy – w imieniu Ministerstwa.
I ku mojemu zdumieniu usłyszałem informację, że różnica pomiędzy wypadkami śmiertelnymi, które publikuje Główny Urząd Statystyczny za rok 2021, a tymi, które publikuje Państwowa Inspekcja Pracy, to jest rząd kilku-kilkunastu przypadków.
Oczywiście statystyka jest bardzo ważna i dla mnie stanowi ona podstawowe źródło informacji na temat tego, co się dzieje w państwie, na świecie. To są dane oficjalnego urzędu, jakim jest Główny Urząd Statystyczny w Polsce. Pierwszy raz z tym problemem zetknąłem się w 1999 roku jako Główny Inspektor Pracy. Byłem gościem prezesa GUS-u – wtedy dane różniły się o 1-2 przypadki. Myślałem, że temat różnic pomiędzy danymi Inspekcji Pracy a Głównego Urzędu Statystycznego został od tamtego czasu załatwiony pozytywnie.
Niestety na ostatnim spotkaniu usłyszałem, że to jest znowu ogromny problem. Dla mnie stwierdzenie, że bardziej wiarygodne dane ma Państwowa Inspekcja Pracy, bo ona nie tylko ma dokumenty, ale także potwierdza stan, badając wszystkie przypadki, niczego nie rozwiązuje. Osoba, która jest zainteresowana tematem, w pierwszej kolejności będzie sięgała bowiem do statystyki Głównego Urzędu Statystycznego. Dlatego o tym wspominam, ponieważ opierając się na danych statystycznych, można mieć wrażenie, że na placach budów jest lepiej… ale niestety ja osobiście mam zupełnie odmienne zdanie. Oczywiście dane statystyczne czemuś służą, ale muszą to być dane wiarygodne. Trudno jest na podstawie niewiarygodnych danych tworzyć programy profilaktyczne.
Dla przykładu: miasto stołeczne Warszawa. 2-3 lata temu zostałem zaproszony przez Pana Przewodniczącego Janowskiego ze Związku Zawodowego „Budowlani” na konferencję dotyczącą szeroko pojętego tematu żurawi wieżowych. Temat spotkania dotyczył rozporządzenia o czasie pracy operatorów żurawia. Wtedy również spotkałem się z problemem jakości sprzętu, jaki jest używany w mieście stołecznym Warszawa na placach budów. Ta jakość była oceniana wtedy bardzo negatywnie. Kilkuletnie urządzenia, które nie spełniały wymogów, na przykład w Niemczech czy w Austrii, są ściągane do pracy w Polsce. Tu są naprawiane, reanimowane, a Urząd Dozoru Technicznego dopuszcza je do eksploatacji.
Kolejnym problemem jest mentalność. My jako ludzie w Polsce zaczęliśmy dbać o zdrowie, ale nadal nie szanujemy swojego bezpieczeństwa, a w konsekwencji życia – generalnie.
Moim zdaniem, aby podnieść poziom bezpieczeństwa, należy wzmocnić czynności kontrolne związane z użytkowaniem tego sprzętu na placach budów. Jednak najbardziej brakuje mi zainteresowania pracą operatorów żurawi – uwagę skupia się tylko na działaniu urządzeń. Trzeba postawić na tworzenie komfortowych warunków pracy np. w wysokich temperaturach, także – co bardzo istotne – opracować systemy ewakuacji w obliczu zagrożenia zdrowia lub życia.
Jestem zwolennikiem tego, żeby wszystkie domniemania – jest lepiej, jest gorzej – po prostu przeciąć. A następnie odbyć na forum Rady Ochrony Pracy czy w innym tego typu forum pogłębioną i kompleksową debatę z udziałem wszystkich zainteresowanych. Zaprosiłbym do dyskusji również specjalistów od szeroko pojętego marketingu, którzy powinni wskazać sposób na zainteresowanie jak najszerszej grupy odbiorców tematem stanu bezpieczeństwa pracy na polskich budowach. Jako ówczesny szef Państwowej Inspekcji Pracy wraz oczywiście z całym sztabem ludzi pracowałem nad tym, aby ucywilizować warunki pracy na polskich budowach. Dzisiaj już nie jestem szefem PIP, ale jestem także jednym z obywateli tego państwa i obserwuję z ciekawością place budów. W mojej ocenie zmieniło się wiele, ale sposób wykonywania pracy i problemy z tym związane pozostały, a nawet się nasiliły.
Podsumowując: nie wierzę w statystyczne wyliczenia, że na polskich budowach jest lepiej. Jeżeli ktoś ma inne zdanie, jestem gotowy do merytorycznej dyskusji na ten temat. Musimy uwiarygodnić dane statystyczne, bo jeśli tego nie zrobimy, wnioski okażą się zawsze nietrafione.
Od kogo tak naprawdę zależy bezpieczeństwo na budowach – od legislatorów, od tych, którzy prawo ustanawiają, od pracodawców, którzy mają się stosować do tego prawa, od pracowników, którzy są na tych budowach czy od tych kontrolerów, którzy faktycznie mają pilnować, żeby tam było porządnie?
Zależy to od wszystkich, których Pan wspomniał. Legislatorzy, proszę Pana, nie mają takiej wiedzy, jaką mają praktycy, czyli ludzie, którzy się bezpośrednio tymi tematami zajmują na placach budów. Trzeba zauważyć, że to, co było technologicznie możliwe w roku 2001, dzisiaj zostało wyparte przez supernowe technologie, które wymagają modyfikacji spojrzenia. To jest nieustanna, ciągła praca.
My w Polsce nie mamy systemu tworzenia prawa w oparciu o… po pierwsze, działania profilaktyczne, które kompletnie są w Polsce zaniedbane, w różnych obszarach, a po drugie – o ideę współpracy.
Kiedy ja byłem szefem PIP, zorientowałem się, że Inspekcja Pracy, nawet współpracując z Urzędem Dozoru Technicznego, ma za małą siłę rażenia. Dlatego udałem się do pracodawców z branży budowlanej – do największych firm – w myśl zasady, że duży może więcej i skłoniłem ich do podjęcia próby utworzenia własnej organizacji, która notabene do dzisiaj funkcjonuje (Porozumienie dla Bezpieczeństwa w Budownictwie). Wszystko po to, aby ograniczyć liczbę wypadków na budowach, przez które tracą przecież wszyscy.
W Polsce jest naprawdę wielu mądrych ludzi; są organizacje branżowe i związkowe, pozarządowe – w tym szczególnie mi bliska: Związek Zawodowy „Budowlani” – na forum których można rozmawiać i tworzyć odpowiednie rozwiązania adresowane do polskiego ustawodawcy. Niestety nie ma kompleksowego spojrzenia na dział 10 Kodeksu pracy – Bezpieczeństwo i higiena pracy. To świadczy o tym, że wszystkie organy – w tym Rada Ochrony Pracy przy sejmie RP – nie uzyskały takiego statusu, żeby ich postulaty, sugestie zostały wysłuchane, a następnie wdrożone.
A co mają zrobić pracownicy? Bo tak prawdę mówiąc, to im najbardziej powinno zależeć na bezpieczeństwie.
Pracownicy to dzisiaj jest najszybciej edukująca się grupa. To właśnie oni, coraz bardziej zorientowani w swoich prawach, trochę gorzej jak zawsze w swoich obwiązkach, wymuszają na pracodawcach dotrzymywanie im kroku. Uważam, że to jest właśnie miejsce na współpracę ze stroną społeczną. Cała sztuka nie polega na tym, żeby stworzyć Centrum Dialogu Społecznego, a prawdziwy dialog w oparciu o wszystkie zainteresowane strony. Z przykrością muszę stwierdzić, że Państwowa Inspekcja Pracy jest dzisiaj niebezpiecznie przechylona w kierunku działania w obszarze prawnej ochrony stosunku pracy. Zajmuje się różnymi ważnymi tematami, ale temat technicznego bezpieczeństwa – mówiąc potocznie – „leży”. Problem w tym, że nie ma specjalizacji. Ja byłem zwolennikiem takiej właśnie specjalizacji w inspekcji pracy, co zresztą próbowałem wprowadzić, tworząc grupy specjalistyczne, np. dla służby zdrowia, dla budownictwa itd. Niestety aktualnie stawia się na inspektorów o kompetencjach uniwersalnych.
I tu wracamy do sedna. Plac budowy to nie jest zwykłe miejsce pracy. Tutaj liczy się specjalistyczna wiedza i umiejętności. Inspektor powinien potrafić skontrolować posiadaną wiedzę i umiejętności, ale również być swoistego rodzaju doradcą w zakresie prawidłowego i bezpiecznego wykonywania robót. Umiejętne wyciąganie wniosków, nabywanie wiedzy przez inspektora, specjalizacja mogą pomóc w przekazywaniu dobrych praktyk z budowy na budowę – właśnie za pośrednictwem takiego specjalisty.
Ja, będąc czynnym inspektorem pracy, zawsze po zakończeniu kontroli miałem kluczowe pytanie:
– Panie inspektorze, czy już Pan skończył kontrolę?
– Tak, skończyłem.
– To w takim razie, skoro jest wszystko źle, to co zrobić, aby było dobrze? I to jest moim zdaniem drugi obszar działalności Państwowej Inspekcji Pracy, na który powinien być położony nacisk.
Podsumowując: nie wierzę w statystyczne wyliczenia, że na polskich budowach jest lepiej. Jeżeli ktoś ma inne zdanie, jestem gotowy do merytorycznej dyskusji na ten temat. Musimy uwiarygodnić dane statystyczne, bo jeśli tego nie zrobimy, wnioski okażą się zawsze nietrafione.
Gdzie tkwi największe ryzyko wypadku na budowie? Czy tym ryzykiem jest pracownik, który jest nieprzygotowany do pracy, nie potrafi jej wykonywać albo ma takie uwarunkowania psychofizyczne? Jak dobierać ludzi do pracy, aby wypadków nie było?
Wypadki były i będą się zdarzać. Jestem zwolennikiem działań profilaktycznych. W Polsce największym błędem jest nieumiejętne dobieranie ludzi do stanowisk kierowniczych. Na przykład brygadzista, majster, kierownik budowy – to też są stanowiska kierownicze. Tych ludzi obarcza się ogromną odpowiedzialnością za mienie, za jakość, za terminy. Niestety tematy dotyczące zabezpieczenia człowieka w miejscu budowy traktowane są na zasadzie „jakoś to będzie”. I to niestety się mści.
Moim zdaniem musi być żelazna konsekwencja w opisywaniu procedur w taki sposób, aby każdy dał radę je wypełnić. Każda dopisana dodatkowo procedura, której nie da się wypełnić, może być przyczyną takiego bądź innego zdarzenia niebezpiecznego.
Kolejnym problemem jest mentalność. My jako ludzie w Polsce zaczęliśmy dbać o zdrowie, ale nadal nie szanujemy swojego bezpieczeństwa, a w konsekwencji życia – generalnie. To kolejny temat dla ustawodawcy, który wsparty wiedzą psychologów przygotuje odpowiedź w postaci rozwiązań systemowych i przepisów do konsekwentnego egzekwowania. Bez tej konsekwencji problem nie zniknie.
Zadałem kiedyś pytanie specjaliście od marketingu: dlaczego temat bezpieczeństwa i higieny pracy jest niesprzedawalny społecznie? Ludzie tego nie lubią, nie interesują się tym… Chyba że zdarzy się nieszczęście. Odpowiedział, że to jest bardzo skomplikowany temat, który wymaga zaangażowania całej machiny marketingowej – czyli ogromnych zasobów ludzkich, a tym samym pieniędzy.
Wynika z tego, że należałoby spotkać się w szerokim gronie ekspertów z różnych specjalności, aby spojrzeć na problem szeroko i kompleksowo, a na koniec wypracować pomysł na to, żeby w Polsce opłacało się szanować życie. My ciągle działamy akcyjnie. Dopóki nie będziemy mieli rozwiązań systemowych oraz odpowiednich kadr, które będą w stanie wyegzekwować pożądane zachowania, będziemy ciągle mówili o tym samym.
To muszę podkreślić. Pracowałem w inspekcji pracy na różnych stanowiskach oraz w innych instytucjach. Bardzo bliska mi była zawsze idea bezpiecznej pracy. Miałem zaszczyt być dwukrotnie Głównym Inspektorem Pracy. Niestety nie mam jednak satysfakcji. Coraz cześciej dochodzę do wniosku, że jako Główny Inspektor Pracy wraz z całym zaangażowanym zespołem pracowników, współpracowników, również z innych instytucji, niewiele nam się udało osiągnąć. To jest smutne podsumowanie, ale niestety prawdziwe. Dlatego wierzę, że kompleksowa, merytoryczna dyskusja powinna wreszcie przeciąć ten „gordyjski węzeł” w zrozumieniu znaczenia, czym jest dla pracowników – czyli wszystkich nas – bezpieczeństwo pracy.
Tadeusz Jan Zając
Prawnik, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1966-1984 pracował w branży budowlanej na różnych stanowiskach – od zbrojarza do kierownika budowy. Główny Inspektor Pracy w latach 1999–2002 oraz 2008–2011. Inicjator „Porozumienia dla bezpieczeństwa w budownictwie”.
0
0
Głos/y
Ocena artykułu